Zaplanowana trasa przebiegała przez bardzo urokliwe okolice Kielc tj. z Gruchawki przez Rezerwat Sufraganiec żółtym szlakiem turystycznym na Świnią Górę.
Na przystanku 17-ki przy ul. Czarnowskiej zaczęło gromadzić się coraz więcej i więcej osób. Po drodze dosiadali kolejni. W autobusie było coraz tłoczniej, ale nic dziwnego, bo na końcowym przystanku z autobusu wysypało się 72 osoby. Andrzej Toporek, prowadzący ten rajd, dość szybko zapanował nad grupą i oczywiście, mając na względzie konwencję rajdu, złożył życzenia wszystkim kobietom, za co otrzymał gromkie brawa.
Ruszyliśmy w drogę. Pogoda była piękna, widoki wspaniałe. Trudno było oderwać wzrok od przepięknego Sufragańczyka, na którym bobry zrobiły tamę. Wkrótce okazało się, że Panowie przygotowali nam sporo niespodzianek. Pierwszą z nich było dość duże rozlewisko. Pokonywałyśmy je w różnych stylach, ale z dużym wdziękiem. Ważne, że nie było “upadłych kobiet”. Dałyśmy radę.
Po odpoczynku na ściętych drzewach i posiłku udaliśmy się w dalszą drogę przez Górę Wierzejską, aby za chwilę przekonać się, że to nie koniec niespodzianek.
Kolejną przeszkodą okazało się pokonanie Dąbrówki. Mogłyśmy liczyć na pomoc męskiej części wędrówki, szczególnie na Janka Kowalczyka, który z ogromnym zaangażowaniem rzucał kłody (oczywiście nie pod nogi kobiet) na rzekę, po których mogłyśmy przejść suchą stopą. Bardzo emocjonalnie wspierał go Rysiek Łopian skandując każdej pani. Już na drugim brzegu, czyli bezpieczny, z aparatem gotowym do uwiecznienia jakiegoś spektakularnego upadku, czyhał Andrzej Armada.
No i pokazałyśmy, że wdzięk, styl, charm, szyk to nasza broń kobieca. Cała, licząca ponad 50 osób grupa, pokonała tą przeszkodę z wdziękiem, pewnie, niekiedy wspierając się pomocną dłonią niezawodnego Janka.
Dalsza droga przez Domaniówkę na Świnią Górę przebiegła już bez większych emocji.
Na “Świńce” czekał już na nas Jurek Pabian, który przygotował ognisko. Korzystając więc z pięknej pogody, całe towarzystwo rozłożyło się na łonie natury i poddało leniuchowaniu. Panowie poczęstowali nas słodkościami, a Andrzej Toporek rozdał śpiewniki piosenek biesiadnych i turystycznych. Posileni pieczonymi na ognisku kiełbaskami i wszystkim, co każdy ze sobą przytargał w plecaku, rozpoczęliśmy wspólne śpiewy. Oczywiście, jak zwykle główny wokal należał do Jurka Pabiana.
Można tak było siedzieć, leniuchować i śpiewać bez końca, ale wszystko, co fajne kiedyś musi się kiedyś skończyć.
W imieniu kobiet Klubu Przygoda dziękuję męskiej jego części (w tym wypadku 20-tu śmiałkom, biorącym udział w rajdzie) za bardzo sympatyczną wyprawę, poświęconą żeńskiej części Przygody.
Tekst i zdjęcia: Ewa Gonciarz