Otaczały nas 3 pory roku : pola zieleniły się, żółciły od gorczycy, kwitły- jak wiosną., temperatura i słońce wychodzące zza chmur sprawiało wrażenie lata . I tylko drzewa i krzewy w czerwono-złotych barwach oraz porywy chłodnego wiatru od pól, a przede wszystkim ogromny wysyp grzybów - przypominały, że to już jesień. Przodownikiem grzybobrania była koleżanka Zosia, której zbiory na wszystkich wycieczkach w tym sezonie robiły wrażenie. Wszyscy schylali się po dary natury , nawet jeśli nie zbierali dla siebie, to uzupełniali siatki kolegom.
Jedyny postój bez zbierania był w centrum KRASOCINA. Tam rozsiedliśmy się wygodnie na przytulnych ławach i ławeczkach wokół źródełka z fontanną i Groty NMP zbudowanej w latach 1909- 13 na wzór słynnej groty z Lourdes . Był to czas na odpoczynek, śniadanie i , jednocześnie, okazja do zgłębienia bogatej historii Ziemi Krasocińskiej. Z umiejscowionych tu kilku tablic informacyjnych można dowiedzieć się o udziale mieszkańców tej Ziemi w ruchach narodowowyzwoleńczych, walkach i potyczkach począwszy od powstania styczniowego 1863 r. po wyzwolenie z niemieckiej okupacji w 1945 r. W Krasocinie, którego historia sięga 1325 roku, w XIX wieku było nagromadzenie dworów mieszczańskich.
Jednym z ciekawszych obiektów Krasocina był holenderski , pierwotnie drewniany, wiatrak prawdopodobnie z 1890 roku. Po wielu różnych kolejach losu i popadnięciu w ruinę – dziś jest restaurowany i może, kiedy przyjedziemy tu za rok- wróci do stanu świetności.
Z Krasocina powędrowaliśmy skrajem lasu i pól w stronę Góry Św. Michała a właściwie- Gęsiej Góry w Paśmie Przedborsko- Małogoskim. Po drodze, a jakże , znów były grzyby i do wzgórza z ukrytymi w lesie ruinami świątyni dotarliśmy już obciążeni pełnymi siatkami tych darów. Raz do roku , w imieniny Michała świątynia ożywa. Tam przy ławach i pod namiotami organizowany jest piknik a w ruinach kościoła odprawiane nabożeństwo.
Część naszej grupy wzięła udział w tej nastrojowej mszy. Pozostali spacerowali po okolicy lub biesiadowali przy gościnnych stołach organizatorów festynu. Można było posilić się pysznym bigosem, pierogami, pajdą chleba ze smalcem, a na deser ciastem, kawą i herbatą . Jednak, wszystko, co dobre i przyjemne kiedyś się kończy. Na nas też przyszła pora wracać do domu. Pospieszyliśmy więc do Ludyni na pociąg do Kielc. Dziękujemy ANDRZEJOWI za kolejną udaną eskapadę, miłą atmosferę i obfite grzybobranie. Do zobaczenia za rok na tej trasie.
Tekst i zdjęcia: Barbara Rej