I tak od lat, Andrzej Sokalski i inni świętokrzyscy przewodnicy prowadzą nas, w to tak ważne dla chrześcijaństwa święto Zesłania Ducha Świętego, na Górę Witosławską.
W tym roku na dworcu PKS, będącym kiedyś wizytówką architektoniczną Kielc, a dzisiaj, bez mała ruiną, smutnym wspomnieniem jego nowoczesności i uroku, zebrała się grupa 29 osób wraz z przewodnikiem Andrzejem Sokalskim, by wyruszyć autobusem w kierunku Wałsnowa.
Stamtąd bowiem miała zacząć się nasza wyprawa, by dalej przez Grzegorzowice, Sarnią Zwolę, Wronów wejść na Górę Witosławską (488m n.p.m.). Tak też poszliśmy, mijając po drodze pola plantacji zielonego groszku, dojrzewającego rzepaku, dorodnych zbóż pszenicy, a i nieczęsto przechodząc rządkami nowo nasadzonej kukurydzy.
Szlak wprawdzie w większości trasy prowadził drogą asfaltową, co nie było komfortowe, ale momentami wiódł przez pola, miedze, dróżki znane tylko przewodnikowi Andrzejowi. Wówczas byliśmy w bliższym kontakcie z efektami ciężkiej pracy ostrowieckiego rolnika - przemierzaliśmy bowiem terenami gminy Waśniów w powiecie ostrowieckim. Nie mogły więc umknąć naszej uwadze dorodne uprawy roślin strączkowych, zbóż, krzewów porzeczek, będące przecież rzadkością w gminach okalających Kielce.
Po drodze zatrzymaliśmy się przy okazałym, ale niszczejącym już dworze ziemskim we Wronowie. W dawnym ogrodzie, porośniętym teraz tylko pokrzywami, zjedliśmy kanapki pod rozłożystą lipą, popijając herbatą, czy pijąc kawę. Na reprezentacyjnych schodach dworu, prowadzących do istniejącego kiedyś tu parku, zrobiliśmy grupowe zdjęcia. Zobaczymy na nim także, naszą koleżankę Ewę, przewodnika świętokrzyskiego, od lat mieszkającą w USA.
Dwór powstał na przełomie XVIII/XIX w., a dostojności, dodawała mu piękna kolumnada wejściowa zdobiona różnymi stiukami. Zapewne kiedyś przed kolumnadą rozpościerał się klomb ozdobnych krzewów, kwiatów w kształcie ronda, otoczony żwirkowym chodnikiem pełniącym rolę podjazdu. Dzisiaj rosły w tym miejscu pokrzywy i chaszcze. Zdziczenie przyrody, pielęgnowanej przez dziesiątki lat przez człowieka uniemożliwiło nam także odnalezienie XIX wiecznej kamiennej figury Chrystusa niosącego krzyż, znajdującej się gdzieś w przydwornym ogrodzie. Z tego też powodu, tylko oczami wyobraźni widzieliśmy dawny staw znajdujący się w parku, - obecnie zarośnięty, pływające nenufary, ponikło błotne, czy sandacze zamarłe w bezruchu pod tatarakiem.
Właścicielami dworu była rodzina Reklewskich. Ostatnio dwór pełnił funkcję leśniczówki, a teraz po opuszczeniu go przez zamieszkałego tu leśniczego i jego rodzinę, opustoszały niszczeje. Obecnie, zamiarem władz samorządowych jest utworzenie tutaj Centrum Tradycji i Pamięci poświęconej organizacjom konspiracyjnym, oddziałom partyzanckim, walczącym z Niemcami w czasie II Wojny Światowej, pamięci Żołnierzy Wyklętych. – Oby, inicjatywa przerodziła się w czyny, bo stan budynku wymaga szybkiej jego rewaloryzacji.
Zanim wyruszyliśmy dalej, nasz przewodnik Andrzej opowiedział nam o dziejach kaplicy na Górze Witosławskiej, legendach jakie krążyły na przestrzeni setek lat, o obrządkach i tajemnicach związanych z górą i z wzniesioną na niej kaplicą.
Otóż, jak mówi jedna z legend, kaplicę u szczytu Góry Witosławskiej ufundował Wacław Jazłowiecki herbu Abdank, znany awanturnik, siłacz, rozpustnik, który po latach, jako formę pokuty za grzechy wybrał budowę drewnianej kapliczki. Według innych źródeł, kaplicę wybudowali benedyktyni od wieków walczący z szerzącym się pogaństwem. Niszczejącą kaplicę na początku XIX w odnowił i rozbudował dziedzic z Jeleniowa płk. Antoni Libiszewski, a później pod koniec XIX w. odrestaurował ją, dziedzic Boksyc Władysław Jasieński. Zastosowana architektura budowy, jak wieloboczne prezbiterium, wskazują, że kaplica pochodzi z XVIII w. , jakkolwiek odnajdywane w pobliżu kaplicy monety są jeszcze starsze. Z kolei nawa szersza oraz znajdująca się w kaplicy drewniana, pięknie zdobiona ambona, pochodzą z I połowy XIX w. W głównym ołtarzu znajduję się kopia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Oryginał tego obrazu , słynący cudami, został zabrany w 1850r. do kościoła w Waśniowie. Malowane na blasze stacje Drogi Męki Pańskiej, wykonane ok. 1868r., zadziwiają realnością scen i zdarzeń, jakie miały miejsce przed dwoma tysiącami lat. Za kaplicą znajduje się cudowne źródełko, nad którym czuwa figura Matki Bożej z XVIII w. Cała okolica w dawnych XV wiecznych czasach słynęła z „cudotwórców”, jak przybyły tu fałszywy prorok zwany „Mesjaszem Gór Świętokrzyskich”. Najgłośniej było o Antonim Jaczewiczu, który w 1708r. sprowadził się do kapliczki i na cudownej wodzie, zaklęciach i odpustach jakie sam udzielał, egzorcyzmach, dorobił się obwarowanego dworu, służby. Wysłanników proboszcza z Waśniowa, którzy przybyli by go upomnieć i nawrócić, pobił i wypędził. Czasy sprzyjały wówczas szalbierzom, takim jak Antoni Jaczewicz, gdyż w okolicy szalała zaraza przywleczona przez carskie wojska. Prostych ludzi ogarnęło przerażenie, gdy i ofiarą tej zarazy padł proboszcz. Cudotwórcza działalność Antoniego rozgłosu nabrała jeszcze większego znaczenia, gdy to z kija leszczynowego potrafił nakarmić głodnych jajecznicą. Fortel był prosty. Do wydrążonego kija wlewał jajka, uprzednio zatykając masłem jeden koniec kija, i tym właśnie końcem wodząc po rozgrzanej patelni. Gdy masło się rozpuściło z kija wylewały się jajka i faktycznie na patelni skwierczała jajecznica. Wkrótce Antoni Jaczewicz został ujęty, a żywota dopełnił na Jasnej Górze. Z dokumentów procesowych wynika, że ofiarą jego „uzdrawiających” cudów padło ponad dwieście osób.
Z rozmyślań o dawnych czasach, o szarlatanach, których i dzisiaj nie brakuje, a stosujących jedynie inne metody oddziaływania na człowieka, przywołał nas do realu przewodnik Andrzej Sokalski. Ruszyliśmy dalej, by zdążyć na godzinę 12 –tą na Zielono Świątkową mszę. Po drodze mijały nas licznie samochody, wszystkie zmierzające w kierunku Góry Witosławskiej. Pod jej szczytem u zbiegu kilku dróg, traktów leśnych, zmotoryzowani musieli zaparkować, by dalej we wspólnym już marszu (może i pokutnym) wspiąć się na Górę, miejsce dzisiejszej modlitwy. Na poboczach leśnej ścieżki prowadzącej na szczyt Góry stały już rozstawione kramiki z różnymi odpustowymi smakołykami, zabawkami, czekające na chętnych. Ale zakupy później.
Teraz, naszym oczom ukazała się wielka polana a tuż przy ścianie okalającego polanę lasu, XVIII wieczna kaplica. Po prawej stronie polany (tuż przy kaplicy), ustawiony był na naturalnie ukształtowanym podwyższeniu, ołtarz polowy z zabytkowym już zadaszeniem, otoczony małymi choinkami, paprociami. Przy ołtarzu kilku duszpasterzy, a więc msza będzie koncelebrowana , i tak było. Z tyłu za księżmi, usadzeni na ławce, - zapewne wg znaczenia i wpływów, notable z tych terenów. Tuż obok polowej kaplicy – ołtarza, po prawej jego stronie, uformowany oddział strażaków, a obok orkiestra wojskowa. Z drugiej strony (tj. lewej strony ołtarza), dziewczynki i chłopcy w komunijnych strojach. Za nimi chórek i przygrywająca na gitarze dziewczyna. Tła dopełniała grupa kobiet z Koła Gospodyń Wiejskich w Waśniowie przybrana w stroje ludowe. A wokół tłumy ludzi, a nad nimi piękne słoneczne niebo. I jak, co roku, pośród witanych, którzy przybyli na Górę Witosławską, wójt gminy Waśniów wymienił i nas uczestników dzisiejszej wyprawy z klubem „Przygoda”. Zaczęła się msza.
Zielone Świątki dla chrześcijaństwa, obchodzone są w szóstą niedzielę i poniedziałek (50 dni) po Wielkanocy (w miesiącu maju). W liturgii kościelnej jest to jedno z najważniejszych świąt — upamiętnia ono zesłanie Ducha Świętego na Maryję matkę Jezusa oraz Apostołów: „Gdy przyjdzie Duch Pocieszyciel, którego Ja wam poślę od Ojca, Duch Prawdy, który od Ojca pochodzi, On będzie świadczył o Mnie” (J 15, 26). Tak więc Jezus nie tylko założył Kościół, ale również powierzył go opiece Ducha po swoim zmartwychwstaniu. Święto to obchodzone jest ono już od 306 r. i pierwotnie jego obchody trwały aż 7 dni, a nie 2, jak jest to obecnie. Zielone Świątki mają jednak dłuższą tradycję wywodzącą się z pogańskiej obrzędowości i zwyczajów. Pochodzą od starosłowiańskiej uroczystości zwanej Stado, które to było świętem wiosennym. Obrzędy związane z tym świętem wiązały się z oczekiwaniem na nadejście lata i miały zapewnić obfite plony, a także ochronę przed urokami i złymi duchami. W tym celu majono domy, stodoły, płoty zielonymi gałązkami brzozy i wierzby. Zwierzęta okadzano dymem z palonych ziół, przystrajano wieńcami z kwiatów. Ludność wiejska łączyła Zielone Świątki z różnymi świętami pasterskimi i rolniczymi, a niektóre z tych zwyczajów przetrwały do dzisiaj. W całej Polsce powszechny był obyczaj majenia gałązkami domów, płotów i bram. Stąd też wzięła się ludowa nazwa tego święta.
Po mszy, która zakończyła się procesją i wyświeceniem obrazu, podziękowaniom i odznaczeniom nie było końca. To miłe, że ludzie pamiętają o drugich, o ich zaangażowaniu, wkładzie ich pracy dla dobra wszystkich , bez oglądania się na apanaże, - bo takich dzisiaj wymieniano.
Schodząc z Góry Witosławskiej , zrobiliśmy jeszcze zdjęcie grupowe przy drewnianej figurze Chrystusa z połowy XIX w. stojącej obok skrzyżowania dróg. Według przekazów, autorem tej figury jest niejaki Sobota, przybyły z okolic Inowrlocławia artysta, pracujący dla dziedzica z Boksyc. Inni twierdzą, że autorem był artysta ludowy Florian z Witosławic. Figura jest przepiękna.
Wracaliśmy do Sarniej Zwoli, trasą już bardziej przyjazną dla naszych stóp, bo leśną drogą, nie asfaltem.
***
Dziękuję wszystkim za mile spędzony czas.
Do zobaczenia na szlakach z KTP PTTK „Przygoda”!